Przyznaję bez bicia, że Colourpop to marka, do której mam słabość. Więc jak tylko nadarza się okazja – np. darmowa wysyłka do Polski albo inna promocja – nie mogę się powstrzymać przed kupieniem czegoś nowego. Niedawno przybyły do mnie 2 paletki i dzisiaj chcę jedną pokazać bliżej. Mowa o My Little Pony czyli paleta inspirowana popularnymi od lat kucykami Pony.
Sama wielką fanką kucyków nigdy nie byłam, chociaż coś tam pamiętam jak przez mgłę, że był moment w moim dzieciństwie, w którym bardzo takiego chciałam. Paleta za to od razu wpadła mi w oko, ze względu na kilka pięknych kolorów.
Sama paleta jest kartonowa, lekka i płaska. Dość mała chociaż mieści się w niej 12 cieni o pojemności 0,85g. Myślę, że jak na cienie to całkiem wystarczająca ilość. Od razu też widać, że nie jest to paleta uniwersalna ani podstawowa, nie ma w niej matowych beżów ani brązów, brakuje podstawowych kolorów. To raczej paleta uzupełniająca dla tych, którzy lubią się czasem pobawić i zaszaleć z kolorem lub wykończeniem.
Są w niej i maty i perły i cienie z drobinkami i duochromy. Na pierwszy rzut oka może nie wydawać się aż tak ciekawa, ale naprawdę kryje w sobie kilka perełek. Mnie przyciągnął do niej ciemny i mroczny turkus (Princess Sparkle), jednak w praktyce właściwie wszystkie cienie bardzo polubiłam!
- Butterscotch – niby matowy biały, ale jednak opalizuje na różowo. Przedziwny
- Applejack – matowy przybrudzony róż, bardzo ładny
- Twillight – bardzo ciemny błyszczący fiolet na czarnej bazie
- Blossom – duochromowa brzoskwinia, która opalizuje na złoto i różowo
- Skydancer – jasny błyszczący fiolet, trochę pastelowy
- Firefly – błyszczące srebro wpadające w miętę i jasny niebieski
- Starshine – błyszczący złoto-pomarańczowy
- Minty – wbrew nazwie jest to matowa fuksja
- Snuzzle – duochrome biały opalizujący na niebiesko
- Bluebell – kość słoniowa o satynowym wykończeniu
- Flutterbye – matowy, pastelowy morelowy
- Princess sparkle – błyszczący turkus na czarnej bazie
Paleta na stronie Colourpop kosztuje 16$. Uważam, że jak za tą cenę cienie są naprawdę fajne. Owszem, maty się trochę osypują, niestety często tak jest z tą formułą cieni – ale nie ma tragedii. Wszystkie są nasycone i pięknie się ze sobą łączą. Bardzo łatwo się je rozciera i nie zanikają podczas tego procesu.
Ja bardzo polecam, ale właśnie dla tych osób, które chcą dodać trochę nietypowych kolorów i wykończeń do swojej kolekcji. Niekoniecznie dla początkujących albo tych, którzy wykonują tylko podstawowy dzienny makijaż – tym osobom raczej taka paleta się nie przyda. Dla mnie to miła odmiana i inspiracja dla nowych makijaży!
0 komentarzy