Zainspirowana filmem Karoliny ze Stylizacji postanowiłam również podzielić się moim prawdziwym makijażem z końca lat 90 i początku 2000. To czas końca mojej podstawówki (wtedy to było 8 klas) i początku LO. Mój makijaż z lat 90-tych… i początku 2000 wygląda zdecydowanie inaczej niż to, co aktualnie pokazuje się jako przykład typowego makijażu z tamtych czasów.
Oczywiście – jak większość dziewczyn – zaczęłam od zbyt ciemnego podkładu (taak, ja też popełniłam tą zbrodnię). Pamiętam, że był to Constance Carroll, ale nie mogę znaleźć zdjęcia dokładnie. W każdym razie był to jakiś paskudny podkładopodobny twór w pomarańczowym odcieniu, który z kilometra rzucał się w oczy.
źródło: www.saloniecosmetics.com
Do tego idea korektora pod oczy (mimo, że od zawsze mam dość ciemne cienie) była mi obca, tak samo z resztą idea pudru. Na szczęście mama bardzo szybko zabroniła mi używać tego „podkładu” więc moje upokorzenie – choć nieświadome – nie trwało zbyt długo 😛
Później podbierałam podkład mamie, co miało ten plus, że był dobrze dobrany kolorystycznie również do mojego kolorytu ówczesnego. Był to najczęściej podkład Oriflame w takiej granatowej tubce, niestety nie pamiętam jak się nazywał…
Po krótkim romansie z czarną kredką pod koniec podstawówki (8 klasa to były dla mnie początki noszenia glanów i Metallica hehe), w LO mogłam sobie pozwolić na co chciałam 😀 Tak się akurat złożyło, że w moim liceum panowała bardzo duża swoboda w kwestii wyglądu, właściwie można było wyglądać jak się chciało.
Od dresu z napisem „FOXY” na tyłku i gołego brzucha po kolorowe włosy, glany i dready.
Więc ja również rzuciłam się w wir tej wolności! Miałam włosy do pasa we wszystkich odcieniach od blondu, przez rudy i czerwienie po brąz i czarne. Z makijażem bywało różnie, bo najczęściej rano nie miałam czasu – zawsze byłam spóźniona. Ale jak już nosiłam to zazwyczaj zawsze ten sam:
Upodobałam sobie złoty kolor. Miałam cień w kredce z Oriflame w takim brokatowym opakowaniu, jakiś cień noname w kolorze starego złota, ale najbardziej uwielbiałam złoto z Inglota. Nie mam go już dawno i nie jestem na 100% pewna, ale chyba był to kolor 404.
źródło: www.bbeautilicious.com
Upodobałam sobie również fiolet. Czułam, że coś jest na rzeczy z tym fioletem! Mam do dzisiaj ten cień z Inglota, niestety nie wiem już dokładnie co to za numer, prawdopodobnie 439. Używałam go „na wyjścia” 😉 😉 😉 Koniecznie nałożony plackowato, w towarzystwie samego podkładu, nieruszonych brwi i odkrytych cieni pod oczami…
źródło: www.beautyandmakeupmatters.com
Z perspektywy patrząc można powiedzieć, że dość ubogo jeśli chodzi o różnorodność stylów i ilość kosmetyków, ale całkiem szałowo jeśli chodzi o dobór kolorów!
Na specjalne miejsce we wpisie zasługuje to co robiłam z ustami, a nie do końca niestety udało mi się to odtworzyć. Nakładałam na nie bezbarwny, gęsty – taki galaretkowaty – błyszczyk o zapachu pomarańczowym, i wciskałam w niego bardzo mocno połyskujący puder rozświetlający. Ale puder taki wiesz – brokatowy, nie żadna tafla! Niestety nie mam dzisiaj takiego pudru, żeby odtworzyć ten efekt 😀 Aha! I chodziłam tak również do szkoły, hrhrhrhrhrhrhr…
I jak?
W sumie uważam, że nie było aż tak źle 😛 Gdyby nie te nieruszone brwi i odkryte cienie pod oczami to byłoby całkiem nieźle. Braku pudru, bronzera czy różu, a tym bardziej rozświetlacza w ogóle nie odczuwałam. Problemów z cerą nie miałam, więc z korektorem w ogóle się nie miałam okazji zapoznać.
Na mój patent na usta spuszczam kurtynę milczenia…
Daj znać jak to u Ciebie wyglądało! W cudownych latach 90-tych 😀
0 komentarzy